U Kargula i u Pawlaka
Frędzel leniwie przewraca się na grzbiet, prostując cztery pręgowane łapy, z zadowoloną miną spogląda na swego pana, czeka na drapanie brzucha.
Kargul i Pawlak
Kargulowy kot nie mieszka, jak w filmie w stodole, ma swoje legowisko – kolorowy dywanik- w przedpokoju. W białej misce stoi nietknięte kocie jedzenie. Po mleko Tadeusz Dalecki, właściciel kargulowego gospodarstwa, w którym nakręcono najlepsze polskie komedie chodzi do wiejskiego sklepu.
– Specjalnie dla Frędzla, bo przecież nie dla siebie, nie piję mleka, wyjaśnia.
Frędzel łowi myszy, nie wiadomo jednak, czy na własnym podwórku, czy u Pawlaka. Przynosi je żywe i kładzie pod drzwiami, a jeśli drzwi są otwarte wpuszcza do mieszkania.
– Wczoraj przyniósł mysz i bawił się z nią w korytarzu, śmieje się pan Tadeusz. – W końcu mu uciekła i urzędowała w mieszkaniu. Musiałem sam ją złapać, zaczaiłem się przy drzwiach i chwyciłem. Mamy dwa koty: pawlakowy z naprzeciwka wabi się Onufry, o właśnie przesadził płot i popędził do warsztatu. Żyją bardzo zgodnie. No i żaden z nich nie chodzi na sznurku.
Zagródy w Dobrzykowicach pod Wrocławiem
Aby dojechać do najsławniejszych polskich zagród w Dobrzykowicach pod Wrocławiem trzeba za Kościołem skręcić w lewo, mocno przyhamować i dwieście metrów przejechać powoli, gdyż droga nie ma żadnej nawierzchni. Na szczęście głębokie dziury są wypełnione kamieniami, po deszczu jednak zamieniają się w kałuże. Każdy dom, po obu stronach drogi ma duży ogród i podwórze. Przed jednym z nich gruby mężczyzna pcha taczkę. Wewnątrz siedzi dwójka umorusanych dzieciaków. Tędy Witia wracał z targu w Lubomierzu z kotem w drucianej klatce, za którego oddał rower i dwa worki ziarna.
Między domem Kargula z czerwonej cegły i otynkowanym jasnym Pawlaka z daleka widać biały mur. Po środku wmontowano pamiątkową tablicę:
Zofia i Tadeusz Daleccy, właściciele nieruchomości, w „kargulowej zagrodzie” spędzają większość czasu. Gospodarstwo jest własnością rodową pana Tadeusza, który przyjechał do Dobrzykowic z rodzicami, repatriantami z Dublan koło Lwowa w 1945 roku.
– Jechaliśmy tak właśnie, jak pokazuje film – w bydlęcych wagonach razem z dobytkiem i zwierzętami, opowiada. – Nie był to wolny wybór, po prostu nas tu przydzielono. W domu filmowego Pawlaka mieszkali jeszcze Niemcy.
Zakupy na Boże Narodzenie
Pani Zofia wnosi na taras przed domem ruskie pierogi. Na ogrodowym stole stawia talerze, na każdym po kilkanaście sztuk polanych skwarkami ze słoniny. Ogromne porcje znikają bez śladu. Zofia Dalecka pracuje na pół etatu, pan Tadeusz jest już na emeryturze. Z Dobrzykowic wyjechał na studia we Wrocławiu, wrócił po śmierci rodziców. W czasie stanu wojennego dojeżdżał do chorej matki z Wrocławia. – Żeby normalnie utrzymać „filmowy” dom musiałem urywać się z pracy i stać w kolejkach po koks, węgiel, żywność, cement, kilka godzin po dwie dwukilogramowe butle gazu. Nie pamiętam, w którym roku to było, zrobiliśmy we Wrocławiu zakupy na Boże Narodzenie po wielu godzinach stania. Powiesiłem je w siatce na balkonie, na pierwszym piętrze naszego mieszkania, nazajutrz wybieraliśmy się do mamy. Rano został na balkonie kawałek sznurka i żyletka.
Kargul podejdźno do płota jak i ja podchodzę
Kilka lat temu stodoła, która łączyła obydwa domy runęła ze starości. Powalił ją wiatr. Zachował się tylko kawałek muru. Dom ma sto lat, nie zmienił prawie wyglądu od czasu kręcenia filmu. Codziennie przyjeżdżają tu ludzie z całej Polski i zagranicy. Często są to wycieczki autokarowe.
– Latem furtka się nie zamyka. Po trzydziestu latach wciąż przyjeżdżają do nas fani filmu, mówi właściciel. Nie ma dnia, żeby ktoś nie poprosił o pokazanie domu i podwórza. Są tacy, którzy przyjmują obecny stan normalnie, inni szukają wierności z filmem. Wiele osób po wejściu na podwórze przywołuje atmosferę filmu, szczególnie dzieci, pokolenie, które nic nie może pamiętać z tamtych czasów. Biegają zaciekawione, cytując sceny z filmów.
„Kargul podejdźno do płota, jak i ja podchodzę” to ulubione powiedzenie kilku pokoleń dzieci. Dzisiaj wciąż jest jeszcze żywe.
Zza płotu dzielącego podwórze, przy którym godził się Pawlak z Kargulem rozlega się przeraźliwe gdakanie. Długą chwilę skutecznie zagłusza rozmowę. Pan Tadeusz macha ręką zniecierpliwiony.
– Nie można z nimi wytrzymać. To perliczki.
Filmowy kot nie chciał gonić farbowanych myszy
Podwórze Pawlaka nie jest podobne do filmowego. Właściciel Janusz Dalecki, spokrewniony przez matkę z sąsiadem Tadeuszem jest miłośnikiem kwiatów. Hoduje wiele pięknych gatunków. Był dzieckiem, kiedy kręcono filmy.
– Ojciec kupił ten dom i gospodarstwo w czterdziestym ósmym roku, opowiada. Razem z krową, która potem zagrała Mućkę. Do czterdziestego siódmego służył w wojsku u generała Maczka, po pobycie w obozie koncentracyjnym w Bergen Belsen. Z Marią Zbyszewską filmową żoną Pawlaka spotkał się niespodziewanie tu w domu. Znali się i przyjaźnili wcześniej. Kiedy aktorzy przyjechali na plan, tato dowiedział się, że będzie grała tę rolę. To było dla niego niezwykle miła niespodzianka.
Pan Janusz pamięta, jak z żalu, że filmowe myszy głodują w klatkach próbował je karmić.
– Nie domknąłem klatek i uciekły do piwnicy, trzeba je było potem łapać. Ale filmowy kot nie chciał farbowanych myszy gonić, odwrócił się na pięcie i poszedł.
W filmie zagrały też prosiaki państwa Daleckich. W drugiej części „Niema Mocnych” Pawlakowe wnuki przyjeżdżają z miasta i wołają do nich: cip, cip.
– Wacław Kowalski grający Pawlaka był zaprzyjaźniony z moim ojcem, wspomina Dalecki. Między zdjęciami bardzo chciał mu pomagać w gospodarstwie. Mówił: niech pan nie czyści konia, ja to zrobię, bardzo lubię koński zapach. Gospodarskie obowiązki musieliśmy zgrać ze zdjęciami do filmu. Nasze wozy ze snopkami stały nieraz pod bramą, trzeba było czekać, bo podwórze było planem zdjęciowym. Atmosfera na planie była wspaniała. Pawlak był niezwykle wesoły.
Kaczka Pelagia
Zza kwiatów rozlega się nagle skrzeczące gdakanie. Niewielkie ptaki podobne do kur spacerują za płotem z siatki. Pan Janusz z uśmiechem pokazuje swoje perliczki.
– Są wyjątkowe, bo białe w czarne kropki. Lubimy dziwne rzeczy, mamy też liliputy chińskie, a kaczka Pelagia ma u nas dożywocie. Wysiedziała ją kura, której kaczka podrzuciła jajko. Kura patrzyła na czarno – białe pisklę niechętnie, więc wzięliśmy je do domu. Siedziało w pudełku, chodziło za mną jak pies, buty, w których spało traktowało jak matkę. Kiedy urosło nie chciało się zadawać ze starymi kaczkami. Wolało przesiadywać na kolanach i jadać z ręki. Perliczki znoszą wspaniałe jajka, nie zabijamy ich. Przedtem stały pod bramą i gdakały chórem, darły się na zmianę z liliputami. Sąsiad rzucał w koguty kamyczkami, bo za ostro piały. Przenieśliśmy je więc do tyłu, za siatkę.
Filmowe domy mogą runąć
Kilka lat temu z inicjatywy sołtysa Dobrzykowic Haliny Popiołek odbył się we wsi pierwszy festyn filmowy „Sami Swoi”. Bawiło się na nim kilka tysięcy osób. Przybyli aktorzy i producent Jerzy Rutowicz. Reżyser filmu Sylwester Chęciński odsłonił pamiątkową tablicę. – Problemem w obecnej sytuacji jest znalezienie sponsorów, te imprezy nie przynoszą dochodu, wyjaśnia pani sołtys. –Po pierwszym festynie wyszliśmy bez straty, w następnym roku gmina musiała dołożyć. Na co dzień także przyjeżdżają do nas miłośnicy komedii. Przemierzają po kilkaset kilometrów specjalnie po to, żeby zobaczyć miejsce, w którym kręcony był film. Pan z Lubina systematycznie przywozi ze sobą po kilka osób mikrobusem. Mówią, że jak mają chandrę włączają „Samych swoich” na kasecie video. Ale istnienie domów Kargula i Pawlaka jest mocno zagrożone, mają po sto lat i wymagają remontu. W obu przypadkach obecnych właścicieli po prostu na to nie stać.
—————————————————————————————————————–
Reżyser filmu Sylwester Chęciński wyraził zgodę na spotkanie i rozmowę o współczesnych Dobrzykowicach. Umówiliśmy się w kawiarni na Palcu Solnym we Wrocławiu. Opowiedział mi o atmosferze i klimacie kręcenia filmu „Sami swoi”. O tym jak wspaniale radził sobie z rolą Pawlak – Wacław Kowalski, który wcale nie był aktorem, który niemal improwizował na planie narzucając reżyserowi własną interpretację postaci. Jak ćwiczył mowę kresową, biegając po polu, jak rywalizował z Władysławem Hańczą, aktorem teatru. I o tym jak wspaniałym przeżyciem była dla niego praca nad tym filmem, że podczas kręcenia bywały sceny, gdy aktorzy i realizatorzy śmiali się do rozpuku. Kiedy opowiedziałam reżyserowi o niechęci współczesnych Karguli do Pawlakowych perliczek i o tym, że „Kargul” rzuca w nie kamykami, roześmiał się i powiedział, że gdyby zaistniał pomysł na ciąg dalszy, czyli współczesnych „Samych swoich”, wyobraża sobie scenę, kiedy perliczki drą się na całą okolicę, Kargul tłucze je kamieniami i rodzi się kolejna awantura przy płocie.
– Byłoby mi żal, gdyby domy w Dobrzykowicach uległy zniszczeniu, zdobyły sobie prawo obywatelstwa, mówi Sylwester Chęciński. – Jestem ostatnim człowiekiem, który może temu zaradzić. Składam wyrazy wdzięczności pani sołtys i mieszkańcom Dobrzykowic za ich zaangażowanie. Nie spodziewałem się przed laty, że „Sami swoi” odniosą taki sukces, dzisiaj jeszcze zadaje mi się pytanie o następne części. Dla mnie to zamknięty rozdział, sądzę, że powinien to zrobić ktoś młody, kto poradzi sobie z osadzeniem tamtej historii w obecnej rzeczywistości. Niestety nie żyją już główni bohaterowie, lokomotywy tego filmu Kowalski i Hańcza. Nie będzie to łatwe.
Elżbieta Bylczyńska
Gazeta Mosińsko-Puszczykowska