Powrót Janeczka
Czy pamiętają państwo, jak Witia Pawlak i Jadźka Kargulów w tajemnicy przed ojcami postanowili wymłócić zboże w stodole? Jerzy Janeczek, czyli Witia Pawlak ze słynnej komedii "Sami swoi" Sylwestra Chęcińskiego, jest dzisiaj ekspertem od konserwacji mebli. W Bielsku-Białej kupił mieszkanie. Tryskający energią, uśmiechnięty, chce wrócić na stałe do Polski.
Ekspert od mebli
Do USA wyjechał w 1989 roku. Chciał tam zostać tylko kilka miesięcy. W Polsce zakończył wtedy pewien etap osobistego życia. Był po rozwodzie. Zniechęcała go również atmosfera teatrów, które się reorganizowały, a wielu aktorów rozpoczęło gonitwę za angażami. W USA powtórnie się ożenił i wyjechał do Seattle. Dzisiaj śmieje się, gdy wspomina ówczesne ostrzeżenia znajomych, by zawsze chodził w gumowcach, bo to bardzo dzikie miejsce i niedźwiedzie mogą w każdej chwili zaatakować. - To piękny stan, świetnie rozwinięty ekonomicznie - tłumaczy. Natychmiast związał się z Polonią amerykańską. Stworzył zespół teatralny "Scena na 18", napisał też historię polskiej emigracji na Zachodnim Wybrzeżu. Teraz wydaje "Gazetkę Polonijną". Szukając swojego miejsca, próbował nawet zaangażować się w zakładach lotniczych. W końcu przypadkowo trafił do małego przedsiębiorstwa naprawiającego meble.
- W polskiej rzeczywistości niewyobrażalne jest, by aktor zmienił profesję, utrzymując jednocześnie potencjał aktorski, który może w każdej chwili wykorzystać. Musiałem się przekwalifikować i uważam to za jedno ze swoich większych życiowych osiągnięć. Udało mi się to prawdopodobnie dlatego, że nigdy nie traktowałem zawodu aktora w kategoriach Bożego daru. Bardzo szybko odkryłem, że jestem dobrym aktorem i to się sprawdziło. Potrafiłem jednak patrzeć na wszystko z dystansu - opowiada. Nowa praca daje mu dużo satysfakcji. - Szczególnie, gdy klienci są zaskoczeni, że ubytek w meblu można tak wypełnić, iż nie ma po nim śladu - dodaje z uśmiechem.
Janeczek na początku niespecjalnie lubił "Samych swoich". - Nie mogłem obiektywnie patrzeć na ten film, ponieważ na obraz ekranowy nakładały mi się wydarzenia z planu - podkreśla. Dopiero po latach doszedł do wniosku, że jako student II roku szkoły teatralnej, dobrze wykonał swoją pracę. - Moja rola mi się podoba - mówi z przekonaniem. Aktor pamięta, że jeszcze podczas realizacji obrazu wiele osób miało obiekcje, iż akcja filmu toczy się na wsi. Były wręcz zastrzeżenia, że nie zdecydowano się na miasto.
"Sami swoi" od kuchni
- Sukces tego filmu to bez wątpienia wielka zasługa scenarzysty Andrzeja Mularczyka, który napisał świetne dialogi, to także doskonały pomysł reżysera Sylwestra Chęcińskiego. Na planie była nieprawdopodobna dyscyplina. Reżyser nie dopuszczał, żebyśmy się wygłupiali. Postacie w tym filmie są bardzo poważne i wszystko traktują niezwykle serio. Śmieszne natomiast są sytuacje i dialogi. Właśnie to zderzenie najlepiej buduje komizm filmu - podkreśla Jerzy Janeczek.
Aktor, a dziś specjalista od renowacji mebli, nie wie dokładnie, co będzie robił po powrocie do Polski. Przyznaje, że razem z żoną, o której mówi, że jest bardzo mądrą i wyważona osobą, mają wiele planów. Nie wyklucza, że wróci do aktorstwa. Do dzisiaj najmilej wspomina okres pracy w teatrze w Kaliszu u Izabeli Cywińskiej. Namiastkę koleżeńskiej atmosfery w kaliskim zespole miał w USA, gdy zagrał w przedstawieniu opowiadającym o przemianach w Polsce. - Większość ról obsadzono Amerykanami. Widziałem, jak zmienił się ich wzajemny stosunek, gdy dostali angaże. Natychmiast stali się przyjaciółmi. Wychodzili z założenia, że jeżeli wspólnie zrobią coś dobrze, to każdy z nich ma większe szansę na to, że w przyszłości może liczyć na coś więcej niż ta rola.
Byle nie do Warszawy
W scenariuszu była scena... gwałtu na Polsce przez reżim. To była moja rola. Polskę grała kobieta ubrana na biało. Dla mnie to było duże przeżycie. Reżyser mi mówił, żebym pokazał różnymi sposobami, jak się gwałci kobietę. Nikt się nie śmiał ze mnie, wręcz odwrotnie, nagrodzono mnie oklaskami. Koledzy docenili moje chęci, aby wypaść jak najlepiej - opowiada Janeczek. Przypomina, że w teatrze Izabeli Cywińskiej tak samo ważna była siła twórcza. Brakuje mu tego obecnie w polskich teatrach. Na pewno więc nie będzie starał się o angaż w warszawskich teatrach. Nie podoba mu się ich atmosfera i to, że o rolach decydują pewne układy. - Mam wielu kolegów, którzy są znakomitymi aktorami i nie mają pracy -podkreślą. Denerwuje go również to, że niektórzy aktorzy skazani są na granie wyłącznie epizodów. Dlatego Jerzy Janeczek, który ma na swoim koncie 40 ról teatralnych, myśli o stworzeniu samodzielnego zespołu aktorskiego. Gdyby jednak miał zagrać u kogoś, to z pewnością u Janusza Wiśniewskiego, którego bardzo ceni m. in. za inwencję. - Fantastycznie połączył muzykę, taniec i ruch. Tworzy genialny teatr - podkreśla.
Jerzy Janeczek ma głowę pełną planów, bo, jak mówi, w USA nauczył się zajmować sprawami, które dają satysfakcję, a nie zysk.
Anna Chałupska
Dziennik Łódzki nr 104