top of page

 

Aktorka walczy o... wieś

 

Występowała w paryskich teatrach, a teraz zamieszkała w wiejskiej chacie na Podlasiu.


Marta Ławińska w swoim domu na wsi prowadzi "Błękitny teatr". Tak zaprojektowała budynek, by jego weranda mogła służyć za scenę. Co jakiś czas aktorka odsłania kurtynę, by zaprosić gości do wysłuchania pieśni czy poezji. Z jej oferty artystycznej skorzystać może każdy: mieszkańcy wsi, uczniowie, studenci..
Kilka lat temu osiadła we wsi Mętna, na południu województwa podlaskiego, niedaleko Mielnika.
Kupiła starą chatę i kawałek gruntu. Tu będzie moje miejsce na Ziemi - postanowiła. Energii i pomysłów ma tyle, że mógłby jej pozazdrościć niejeden trzydziestolatek. Marta Ławińska założyła fundację Engram, która działa na rzecz zachowania naturalnego piękna wsi oraz godnej starości. Niedawno jej działalność doceniły władze województwa. Otrzymała Odznakę Honorową Województwa Podlaskiego.
- Nie ucieszyłabym się bardziej nawet z Nagrody Nobla - mówi. - Odznaka jest dla mnie bardzo ważna, bo wiąże się z Podlasiem, regionem, który kocham, i który chcę uchronić przed postępującą degradacją.
Aktywnie walczy o obronę dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego Podlasia. Publikuje artykuły dotyczące problemów zubożenia kulturowego wsi i niszczenia krajobrazu. Jeździ z programami edukacyjnymi związanymi z ochroną przyrody i ocalenia miejscowych tradycji. W swoim domu w Mętnej prowadzi "Błękitny teatr". Organizuje tam przedstawienia i recitale. Robi to zawsze w taki sposób, by podkreślić naturalne piękno otoczenia.
- Engram oznacza z greckiego "wpisane wewnątrz" - tłumaczy założycielka fundacji. - To trwały ślad pamięciowy tego, co było, jest i będzie. Moim engramem jest obraz Podlasia - zapach, emocje i wrażenia z wczesnego dzieciństwa spędzonego w tym regionie.

W miejscu wiejskich chat powstają betonowe domy

Marta Ławińska nie zniechęca się trudnościami. Teraz jest lepiej, ale początki jej pobytu na Podlasiu były trudne. Chodź pochodzi z Sutna - wsi oddalonej od Mętnej o kilka kilometrów, dla miejscowych była obca. Bo wykształcona, elegancka, bo bywała w tzw. wielkim świecie - grywała w najlepszych polskich teatrach i śpiewała w paryskich piwnicach. Do Polski wróciła na stałe w 2001 roku.
- We Francji mieszkałam dwadzieścia lat, ale nigdy nie miałam wątpliwości, że wrócę na polską wieś - opowiada. - Kiedy się to stało, miałam dość zaskakujące wrażenie, nawet bolesne. W swojej naiwności oczekiwałam i szukałam dawnej pięknej chłopskiej, prostej mądrości. Najbardziej zdumiała mnie spolegliwość ludzi starszych wobec tzw. nowoczesności. Godzą się pokornie na inwazję chamstwa w ich wsi i wobec nich samych. Kiedyś zawsze znalazł się we wsi mądry, z autorytetem człowiek, którego słowo się liczyło. Dzisiaj ta rola powinna należeć do sołtysa. To on powinien pierwszy wiedzieć, co się w jego wsi dzieje i reagować. Dziś odnoszę wrażenie, że sołtysi boją się narazić wyższej władzy.
Przez lata zmieniło się i otoczenie. Tradycyjne chaty znikają jedna za drugą. Na ich miejsce powstają betonowe domy, albo pseudodworki. Ludzie szpecą też piękne i charakterystyczne dla naszego regionu wiejskie drogi, wzdłuż których rosną wierzby głowiaste czy jałowce. Wycinają również całe połacie lasu, a pod drzewami zostawiają sterty śmieci. To przykry widok, więc Marta Ławińska postanowiła wziąć się do pracy.
Miejscowi pilnie i z ciekawością obserwowali każdy jej krok. Nie wszystko było po ichniemu. Na przykład kiedy wprowadziła się i zaczęła według własnego pomysłu przebudowywać starą chatę... A to odsłoniła dom od strony podwórza wstawiając gigantyczne okna. "Po co to? Okna to od ulicy się robi" - mawiali ludzie. Zostawiła też śliwki samosiejki przed domem. "A wyciąć je! Pożytek z nich żaden, tylko miejsce zabierają" - doradzali sąsiedzi.
- Dla nich to bezwartościowe drzewa, a dla mnie przyroda - tłumaczy Marta Ławińska. - Trzeba zrobić wszystko, by je zachować. Jestem ze wsi, kocham wieś i rozumiem ją.
Aktorka zdziwiła sąsiadów, kiedy za stodołą zaczęła urządzać park. Inni mają tam kartoflisko. Ona pozwoliła rosnąć sosnom i brzozom samosiejkom, dosadziła też krzewy i paprocie. "Marta, szkoda ziemi. Lepiej byś tam posadziła kartofle" - ludzie przekonywali. Ale coś się zmienia. Wielu już dba o obejście, czasem nawet za bardzo. Wszystko golą, jakby chcieli zrobić ze wsi miasto.

Żal jej starych drzew i polnych dróg

- Ludzie obserwują, co robię i być może się przekonują - zauważa z satysfakcją. - To długotrwały proces, ale wierzę, że uda mi się zmienić ich nastawienie i zaczną szanować przyrodę.
Marta Ławińska chce, by działalność jej fundacji była ściśle związana z rzeczywistością.
- Nie mogę nie zauważać czegoś, co jest ewidentną herezją, dewastacją wsi, działaniem na szkodę przyrody tylko dlatego, żeby się komuś nie narazić - tłumaczy. - A to, co obserwuję, to że ludzie się po prostu boją. Boją się mówić, boją się działać, boją się narazić zwierzchnikowi, bo stracą pracę. I trudno im mieć to za złe. Kołem napędowym we współczesnym świecie jest to, by jakoś przeżyć. To jest naturalne dla człowieka, dla zwierzęcia. Jednego stać na to, by się temu nie poddać, ale drugi ma rodzinę, dzieci... Ja to rozumiem, niemniej jeżeli w całym społeczeństwie jest 99 proc. tych, którzy chcą tylko przeżyć, to jest tragedia.
Ona się nie boi. Bez ogródek mówi, co się jej nie podoba i nie poddaje się łatwo. Ciągle zastanawia się: co by tu zrobić, żeby zwrócić uwagę świata na ten wspaniały region?
- Niestety Podlasie jest coraz bardziej dewastowane - nie kryje żalu. - I to począwszy od pozostawionych otwartych i niezabezpieczonych śmietników, puszek po piwie i butelek rozrzuconych po drodze, sznurków od snopowiązałek porzuconych na polu, poprzez decyzje tzw. wierchuszki.
Pani Marta ma na przykład żal o ścięcie pięknego 200-letniego drzewa, która rosło na dworcu kolejowym w Siemiatyczach.
- Było przepiękne - wspomina. - I tak grube, że dwie osoby miałyby problem, żeby je objąć. Kiedy dowiedziałam się o planach co do tego drzewa, zaczęłam działać. Ale natychmiast usłyszałam: Pani nic nie zrobi, bo to jest własność kolei. Denerwuje mnie, że tu każdy sobie rzepkę skrobie. Nie ma takiego współdziałania różnych instytucji dla dobra swojej ziemi.
Sporo dostało się też miejscowym włodarzom za wiejskie drogi - za niepotrzebne wycinanie drzew i przydrożnej roślinności. Oberwało im się także za dzikie wysypiska śmieci. Jedno było w Mętnej. Wiatr roznosił odpadki po polach i lasach. W końcu wysypisko przysypano.
- I cóż z tego? - irytuje się założycielka fundacji. - I tak w ziemię parują te wszystkie telewizory i lodówki.

Z okna widzi świat taki, jaki jest

Ale w Mętnej i tak jest pięknie. Pani Marta często siada w oknie swojej werandy na piętrze i podziwia przyrodę.
- Otworzyłam ten dom na południowy wschód - opowiada. - Dzięki temu mam wewnątrz pełno słońca. A jak wieje silny wiatr od wschodu, to aż skóra cierpnie. A jak zawiewa śnieg, to tak, że aż do połowy szyb. Ten dom daje mi higienę życia. Ja tu się nie czuję sama, bo jestem z przyrodą. Nie lubię być w tłumie, bo nie jestem wielkomiejska. Wstaję rano i widzę od razu świat takim, jakim on jest, a nie takim, jakim go człowiek zepsuł. Idę spać z zachodem słońca, naturalnie. Znalazłam najlepszy sposób, by być szczęśliwa.
Wstaje zawsze o piątej, niezależnie czy jest lato, czy zima. Kiedy ma ochotę - pisze, kiedy indziej - komponuje, bądź uczy się czegoś na pamięć.
- Jestem na wsi, nikt mi nie przeszkadza, a jeżeli przeszkadza, to ja sobie na to nie pozwalam - mówi.
Chodzi boso po rosie, śniegu też się nie boi. Na początku stawiała stopy na ziemię i co chwilę kuśtykała: Ojej! Tu patyczek, tu kamyczek. Teraz jest zahartowana.
Dom budowała długo, bez pośpiechu. I nadal go buduje, obmyśla szczegóły. Aż trudno uwierzyć, że odnajduje się w maleńkiej wiosce, ona, warszawianka z urodzenia, a potem przez wiele lat paryżanka. W dalekiej Francji zostawiła córkę i dwoje wnuków. A dlaczego po powrocie do Polski wybrała Mętną, a nie Sutno (w którym mieszkali jej dziadkowie, a ona się wychowywała)? Przez przypadek sprowokowany przez jej matkę
. - Mama siedziała w stalinowskim więzieniu z osobą, która była spadkobierczynią tej ziemi - tłumaczy. - Spotkałam się z tą kobietą w Mętnej, ale była zima i okazało się, że nie mogę wrócić do domu, bo nie mam zimowych opon. Przenocowałam właśnie w tej chacie i się nią zauroczyłam...

 www.wspolczesna.pl

bottom of page